sobota, 3 września 2016

Rozdział 1 "Nowe znajomości"


Rok 2032

Po ciemnym, nieprzyjemnym tunelu należącym do linii Arbacko-Pokrowskiej podróżowały dwie osoby oświetlając sobie drogę słabym światłem latarek. Mężczyzna i kobieta, właściwie to dziewczyna, będąca córką starszego człowieka. Miała około 15 lat. Zawzięcie wpatrywała się widoczną część stropu tunelu.

- Spokojnie, nie oglądaj ze strachem tej obudowy tunelu, nic stamtąd nie wyjdzie - próbował uspokoić nastolatkę jej ojciec - Zostało jeszcze jakieś pięćset metrów i będzie widać posterunek Polis.

Był naukowcem, na oko miał od 40 do 50 lat. Na plecach nosił torbę wypchaną jakimiś rzeczami, tylko on na całym świecie wiedział jakimi. Za pasek miał niedbale wsunięty rewolwer, ale od bardzo dawna nie musiał go w ogóle używać. Skoro miał na tyle szczęścia, że podczas przejścia przez powierzchnię nie spotkał nawet jednego mutanta, to czemu miałby się któryś trafić w bezpiecznym tunelu w pobliżu centrum podziemnego świata?

- Jak tam jest? Jeśli jeszcze lepiej niż na Smoleńskiej to ja chyba tutaj zostanę - rozmarzona dziewczyna zaczęła myśleć, co ciekawego może ją spotkać stolicy metra. Nigdy tam nie była, w ogóle w wielkim metrze była dopiero drugi lub trzeci raz w swoim życiu.

- Zaraz sama zobaczysz. Te cztery stacje połączone ze sobą to jedno z najciekawszych miejsc w jakich byłem... no, przynajmniej w ciągu ostatnich 20 lat. Nie licząc oczywiście naszego Uniwersytetu - naukowiec nie zapomniał zaznaczyć, że ich dom jest lepszy niż wszystkie inne miejsca razem wzięte.

Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie, gdyż zauważyła coś, co na pewno było większe od zwykłego szczura. Zanim zdążyła poinformować o tym fakcie towarzysza podróży, ów coś wybiegło z cienia i, teraz już widoczne w świetle latarki, ruszyło na wędrowców. Mężczyzna zdążył wyciągnąć broń i wystrzelić, nawet trzy razy, ale ani razu nie trafił i nim się obejrzał bestia zwaliła go z nóg i złapała szczęką za podudzie. Nastolatka krzyczała, nie miała pojęcia co robić. Rewolwer gdzieś znikł, nie wiedziała czy uciekać jak najszybciej, czy spróbować zaatakować potwora gołymi rękami. Wtem, z tej samej ciemności, z której wyszedł mutant, zobaczyła błysk i usłyszała huk wystrzału. Po chwili odwróciła się w stronę ojca i zauważyła, że bestia leży obok nieżywa. W nodze fizyka widać było ranę, z której wypływała krew. Nim się obejrzała wokół niej pojawiło się kilka postaci.

- Jak dobrze, że właśnie wybraliśmy się na ćwiczenia w terenie. Niech pan pokaże nogę, opatrzymy ją  - odezwała się najstarsza postać.

-Aua... a pan to kto, jeśli można spytać? Chciałbym wiedzieć, kto mi uratował życie - zapytał poszkodowany, który dopiero, gdy spojrzał na swoją nogę zaczął odczuwać ból.

- Kapral Jim Morales, członek Zakonu - odpowiedział prawdopodobnie dowódca tego małego oddziału i zaczął otwierać torbę z materiałami medycznymi  - Ale to nie ja pana uratowałem, strzelał ten dzieciak co właśnie rozwalił zamek - sprostował wskazując na chłopaka będącego mniej więcej w wieku córki rannego, który w jednej ręce trzymał karabin snajperski, a w drugiej należący do broni zamek.

- On? Nie chcę nic mówić, ale dajecie takie giwery 15-latkom? Hmmm... dawno mnie tu nie było...

- To nie jest jego. Ci chłopcy - tu wskazał na "snajpera" i drugiego nastolatka, jego rówieśnika - uparli się, że kiedyś będą stalkerami, więc pomyślałem, że dobrze będzie już teraz nauczyć ich podstaw zasad, dzięki którym można przetrwać w tym nieprzyjaznym świecie. Od kilku miesięcy chodzą z moim oddziałem na "wycieczki", że tak to ujmę, do pobliskich tuneli. Dziś wybraliśmy się na ćwiczenia w strzelaniu do celu i teraz była jego kolej. Miał strzelić w butelkę, ale zauważył światło latarki, chwilę później usłyszał strzały i krzyk. Nawet nie zdążyłem zareagować, a on już wybrał inny cel i nacisnął spust. Gdy zobaczył, że ustrzelił stwora tak się ucieszył, że wyrwał zamek.

- Nic się panu nie stało? - zapytał nieśmiało chłopiec wychodząc przed szereg uformowany przez niewielki oddział, kilku 20-latków, prawdopodobnie rekrutów.

- Jak widać coś się stało - odpowiedział z niewielkim uśmiechem podróżnik - Ale i tak dziękuję, z całego serca dziękuję.

Bandażowania rannej kończyny trwało niespełna minutę. Gdy dowódca skończył zabieg, zarządził powrót na stację - No, to tyle strzelania na dziś, wracamy. Musimy odstawić tego pana do lekarza.

- Ale nic mi nie jest...

- Jakoś minutę temu twierdził pan, że coś jednak jest. Ktoś mądrzejszy ode mnie musi sprawdzić, czy nie wdało się zakażenie. Jak myślę, szliście do Polis, prawda?

- Tak... do Arbackiej.

- To bardzo dobrze się składa, odeskortujemy was. Idziemy! - rozkazał reszcie oddziału.

Grupa podzieliła się na kilka "kółek dyskusyjnych" idących w pewnej odległości pomiędzy sobą. Jedno z nich utworzyli "snajper", jego kolega i córka rannego.

- Ja się nazywasz? - zapytał dziewczynę bardziej rozgadany towarzysz.

- Aelita... Hopper - odpowiedziała, ale dobrze wiedziała, że naprawdę nazywa się Schaeffer. Ojciec kazał jej mówić, że nazywa się Hopper chyba, że jest w domu. Nie wiedziała dlaczego.

- Hopper... dziwne nazwisko. Rosyjskie?

- Szwajcarskie, mój tata pochodzi ze Szwajcarii, ale ja urodziłam się już w Moskwie, właściwie to pod Moskwą...

- Ja podobnie, moi rodzice mieszkali we Włoszech z tego co pamiętam. Ciekawe, czy daleko od siebie leżały te kraje... Przyjechali do Moskwy na urlop, akurat jechali metrem kiedy... no wiesz. A nazywam się Odd. Odd della Robia. Ten tu obok, co się nie odzywa, to Ulrich Stern, jego rodzice byli chyba jakimiś Austriakami.

- Niemcami - poprawił go Ulrich po czym zwrócił się do koleżanki - Tak teraz myślę jak nieodpowiedzialnie się zachowałem, mogłem spokojnie nie trafić mutanta, tylko twojego tatę, albo i ciebie... przepraszam.

- Twoje przeprosiny są nie na miejscu. Gdybyś nie strzelił, pewnie bym z tobą teraz nie rozmawiała... albo nie miałabym już obu rodziców. Liczy się efekt końcowy.

- Obu? Przecież nie ma tu twojej mamy.

- Zaginęła gdzieś jakieś 8 lat temu... Nikt nie ma pojęcia co się z nią stało.

- Przykro mi...

- Dobra, pogadajmy o czymś weselszym, gdzie mieszkasz? - Odd spróbował zmienić temat rozmowy.

- Na... Kijewskiej - dziewczyna rzuciła nazwę pierwszej lepszej stacji, którą pamiętała - Okrężnej.

- O, to może znasz taką jedną dziewczynę, nazywa się Sissi. Jej ojciec jest chyba naczelnikiem tamtej stacji i często jeździ z nią do Polis. A jak tam spotka Ulricha, to się od niego nie oddala na 2 metry dopóki nie musi wracać. Strasznie wkurzająca jest.

- Nie, chyba nie. A wy gdzie mieszkacie?

Dyskusja przeszła na temat rodziców Odda i Teatralnej, czyli stacji, na której mieszkali. Kilka kroków za nimi rozmawiał ojciec Aelity z dowódcą.

- Morales... nazwisko takie dziwnie nierosyjskie...

- Bo wcale nie rosyjskie tylko amerykańskie. Urodziłem się w Nowym Jorku. Za młodych lat wiele się jeździło po świecie. Pewnego dnia pojechałem do Moskwy, już nie pamiętam nawet po co... Aaa, jednak sobie przypomniałem. Otóż chciałem obejrzeć pewne przedstawienie wystawiane przez Bolszoj. Wie pan, to tam gdzie rozbił się samolot, niedaleko Placu Rewolucji. Miałem jechać autobusem, ale się spóźniłem, więc poszedłem na metro. W ostatniej chwili... A pan też mi nie wygląda na rodowego Rosjanina. Ouu, przepraszam, zabrzmiałem jak te tumoki z Twerskiej. - Jim wzdrygnął się na samą myśl o "etnicznych Rosjanach", ubranych w panterki i noszących Stahlhelmy, zamieszkujących do tej pory tylko Czechowską, Puszkińską i, właśnie, Twerską. Na razie...

- Nic nie szkodzi. Chyba... Pochodzę ze Szwajcarii, z Berna. Pracowałem kiedyś w takim jednym instytucie badań. Pewnego dnia wysłali mnie do Moskwy do uniwersytetu... Postanowiłem pojechać z żoną i trochę przy okazji zwiedzić. Wsiadaliśmy właśnie do metra na jakiejś małej stacji... i nastąpił koniec świata. Przynajmniej tamtego.

- Stare dzieje... Ciekawe co się stało ze stacjami na południe od Uniwersytetu. Podobno wcale nie umarły i mają się całkiem dobrze, może nawet lepiej od Polis. Nawet kiedyś myślałem, aby tam spróbować pójść... ale czerwoni trzymają całą linię, nie ma jak przejść. Powierzchnią to nawet nie myślę.

- Pewnie stoją opustoszałe... nie liczyłbym na to, że ktoś tam żyje. Odcięci od metra ewentualni ocaleni nie mieliby szans. Tak w ogóle to nazywam się Franz Hopper. Był pan kiedyś na Pawieleckiej? - naukowiec szybko zszedł z tematu.

Sam nie mógł się nadziwić, jak ludzie z reszty podziemnego świata mogli wierzyć w te bzdury. Ich stacja, tak jak jeszcze dwie na południu, radziła sobie świetnie. Wręcz wybitnie porównując ją do większości "zwykłych" stacji.

- Panie, oczywiście, że byłem. I na Sewastopolskiej byłem. I na WOGN-ie. Sporo już zwiedziłem... i sporo robiłem. Na przykład, kiedyś byłem rybakiem z Trietiakowskiej, dzisiaj mówią na nią "Wenecja". Ach... jaką piękną łódź miałem. Raz udało mi się złowić taką wielką krewetkę... ale wolałbym o tym nie mówić...

Grupa doszła już na tyle blisko Arbackiej, że widać było światło bijące od stacji. Na spotkanie wyszło trzech rosłych mężczyzn ubranych w zielone mundury i czapki. Gdy zobaczyli Jima zasalutowali, lecz dowódca warty chwilę później kazał im się zatrzymać.

- A oni to kto? Przecież nie było ich z wami kiedy wychodziliście. Pokażcie paszporty - ostanie zdanie skierował już do rannego i jego córki.

Naukowiec posłusznie dał strażnikowi dokumenty. Żołnierz Polis chwilę je przekartkowywał po czym oddał.

- Wy z Oktiabrskiej? Macie szczęście, bo jakby nie patrzeć z Hanzą nam się nie najgorzej układa - dodał przy zwrocie papierów.

Jego wypowiedź zdziwiła Ulricha, gdyż to musiało oznaczać, że w książeczce była pieczątka zarządu właśnie Oktiabrskiej, a pamiętał jak jego nowa znajoma twierdziła, iż mieszka na Kijewskiej. Postanowił się jednak nad tym nie zastanawiać.

Podczas wchodzenia po schodach na peron Aelitę niespodziewanie oślepiło potężne światło lamp rtęciowych. Przez chwilę nic nie widziała, a po odzyskaniu wzroku nadal musiała mrużyć oczy i przysłaniać je ręką. Pierwszą osobą, która została przez nią zauważona, był około 17-letni chłopak, dość niski, ubrany w skurzaną kurtkę i spodnie z dresu, podciągający się na drążku będącym częścią jakiejś metalowej konstrukcji stojącej przy wyjściu z tunelu. Stacja była dosyć dziwna, na prawie całych arkadach zostały postawione konstrukcje łudząco przypominające jednopokojowe domy. Wszędzie kręciło się pełno ludzi, a część z nich nosiła specjalne przyciemniane okulary. Jak na miejsce teoretycznie bezpieczne, było tu stanowczo za dużo żołnierzy. Do tego wszyscy wojskowi mieli dziwne tatuaże przedstawiające jakiegoś zmutowanego ptaka. Dziewczynę jednak mało to interesowało. Już chciała się zapytać, czy mogłaby pochodzić po stacji, ale w tym samym momencie odezwał się jej ojciec.

- Pójdę do lekarza, a potem załatwię pewne sprawy. Zajmie mi to przynajmniej z półtorej godziny więc możesz sobie zwiedzić Polis. Jak chcesz to przejdź na inne stacje, przepuszczają bez problemów. Tam jest przejście na Arbacką - powiedział wskazując jedną parę schodów ruchomych, a po chwili pokazał drugą - a tam na Ogród Aleksandrowski. Na Bibliotekę lepiej nie idź, bo idzie przez nią tranzyt Linii Czerwonej i są na niej bardziej wyczuleni na obcych. No, to widzimy się za dwie godziny w tym miejscu - skończył i po chwili odszedł, kuśtykając.

Aelita chciała pójść z jej nowymi znajomymi, ale gdy się odwróciła nigdzie ich nie było. Pomyślała, że pewnie poszli gdzieś z ich dowódcą. Ruszyła więc w stronę schodów prowadzących na Borowicką, bo na tej stacji nie było zbyt wiele - poza tymi dziwnymi domami - do oglądania. Szła po pustym peronie, co było dosyć dziwne - na Smoleńskiej peron był zajęty przez namioty, w których odpoczywali mieszkańcy. Tutaj namiotów było dużo mniej, a i tak te które były stały na arkadach obok domków. Gdy zbliżała się do przejścia usłyszała - wcześniej zagłuszony przez gwar na Arbackiej - dźwięk z głośników na drugim końcu stacji.

- Plan zniszczenia gniazda mutantów na ulicy Twerskiej jest odpowiednio ułożony i posłuży stalkerom wszystkich frakcji w centrum, więc głosujemy "za". Jeśli operacja dojdzie do skutku postaramy się pomóc w jej przeprowadzeniu wszystkimi możliwymi siłami. Niech żyje Rzesza!

Nastolatka usłyszała później okrzyki i wiwaty grupki kilkunastu żołnierzy zgromadzonych wokół głośnika, ubranych w panterki i dziwne hełmy, które były przedłużone z tyłu.

***

Ulrich i Odd, po oddaniu broni, dostali czas wolny. Jim miał zabrać Odda do jego rodziców dopiero za godzinę, więc musieli wymyślić coś, czym mogliby się zająć. Przechadzając się po arkadach zauważyli w pewnym momencie czarnowłosą dziewczynę, mniej więcej w ich wieku, może trochę starszą, ubraną w brązową sukienkę. Miała zdecydowanie azjatyckie rysy twarzy. Stała obok straganu z kobiecą biżuterią, przeglądając przedmioty wystawione na sprzedaż. Gdy tylko ich zobaczyła, podbiegła do nich i się przywitała.

- Cześć, miło was widzieć.

- Ciebie też, Yumi. Co tu robisz? Ostatnio rzadko wychodzisz poza Smoleńską - zaciekawił się Ulrich.

- Ojciec pojechał na konferencję jako przedstawiciel naszej frakcji. Nie miałam co robić więc go poprosiłam, żeby mnie wziął ze sobą. A ostatnio siedzę cały czas na stacji, bo na Kijewskiej, tej z naszej linii, zaczęli znikać ludzie, głównie dzieci. Na razie "tylko" - tu zrobiła cudzysłów palcami w powietrzu - cztery osoby przepadły bez śladu. Niby na warunki metra nic specjalnego, ale rodzice zakazali mi odchodzić samej na więcej niż 20 metrów od peronu. Władze Konfederacji muszą teraz coś z tym problemem zrobić. Mają o tym porozmawiać z Radą Polis.

Chłopak zamyślił się przez chwilę po czym zaczął nieśmiało.

- Słuchaj, a może byś chciała gdzieś...

- Patrz, tam jest William! Hej, William! - dziewczyna przerwała wypowiedź kolegi i pobiegła chłopaka będącego w jej wieku stojącego obok innego straganu kilkanaście metrów dalej.

- A ten co tu robi? Musi zawsze być tam gdzie ja? - zdenerwowany Ulrich zapytał się retorycznie chyba jakiejś wyższej siły.

- Jego rodzice są kimś ważnym na Barikadnej, pewnie któryś z nich przyjechał na konferencję i go ze sobą wziął - odpowiedział Odd, choć podejrzewał, że jego kolega wie to doskonale.

- Zawsze jak jest szansa, żeby... no nie wiem... gdzieś ją zaprosić, to on się pojawia nie wiadomo skąd.

- Co mam ci powiedzieć, takie jest życie. Choć coś porobić. Nie wytrzymam dwóch minut, a co dopiero godziny, stojąc w jednym miejscu.

***

Po wizycie u lekarza naukowiec wybrał się na spotkanie z pewnym znajomym w Polis. Zapukał do drzwi jednego z domków, a po chwili otworzył mu facet, na oko czterdziestolatek.

- Dzień dobry, ma pan jakieś informacje? - ojciec Aelity od razu przeszedł do sedna.

- Możliwe, zapraszam do środka - powiedział gospodarz i zrobił miejsce, aby gość mógł wejść.

Pokój był pełen książek, teczek z dokumentami i kartek papieru porozrzucanych po podłodze lub biurku. Mężczyźni usiedli w starych skórzanych fotelach.

- Nie powiem, ludzie rzadko mnie proszą o wiadomości na temat projektów wirtualnej rzeczywistości, ale mimo wszystko udało mi się coś znaleźć.

"Informator" podniósł z biurka jedną z teczek, otworzył i przejrzał.

- Co panu mówi nazwa "D6"? - zapytał się fizyka.

- To chyba "Metro 2". W sensie rządowe, tajne. Nie ma nawet pewności, czy istnieje.

- Otóż istnieje. Ewentualnie istniało. Znalazłem dokumenty, choć nie było łatwo, w których jest mowa o badaniach nad wirtualnym symulatorem bojowym w centrum dowodzenia "D6".

Naukowiec wziął do rąk otwartą teczkę i zaczął przeglądać jej zawartość, a gospodarz kontynuował wypowiedź.

- Z tego co wyczytałem to nawet nieźle im poszło. W 2020 roku przeprowadzili pierwszy test. Za projekt odpowiadały osoby o pseudonimach "Czuk" i "Grek", nazwisk nie podano. Nazwa kodowa symulatora to "Wieża".

- Przecież to było dwanaście lat temu. Co się z tymi ludźmi przez ten czas działo?

- Zapisy urywają się kilka tygodni po tym pierwszym teście. Zresztą nie tylko te, nie ma żadnych papierów z D6 z datą nowszą niż 2020. Jakby jego mieszkańcy wyparowali.

Schaeffer zamyślił się. Jakiś punkt zaczepienia niby był, ale nie miał go jak wykorzystać. Wpadł jednak na pomysł.

- Są jakieś znane wejścia do "Metra 2"? - zapytał się informatora.

- Podobno jest jakieś za stacją Sporiwna, ale sprawdzić nie ma jak, bo teren kontrolują czerwoni.

- Tam mnie nie wpuszczą... trudno. Ma pan jeszcze coś?

***

Na Borowickiej było dużo spokojniej, a przynajmniej tak się Aelicie wydawało. Nie stacjonowało tu tylu żołnierzy, co na Arbackiej. Za to na peronie, przy rozstawionych stołach, zawzięcie dyskutowała duża grupa ludzi. Gdy nastolatka podeszła bliżej zobaczyła, że oni również mieli tatuaże, ale inne niż wojskowi: takie jakby otwarte książki. Mało to jednak było interesujące i dziewczyna ruszyła na arkady, które okazały się tak samo jak na stacji obok zabudowane jednopokojowymi domkami, pomiędzy którymi stały namioty. Po kilku minutach wędrowania pomiędzy okolicznymi straganami zauważyła chłopaka z okularami i jasnymi włosami, na oko piętnastoletniego, siedzącego na podłodze przy ścianie i czytającego książkę. Nowych znajomych zgubiła, więc postanowiła poprosić go, aby ją oprowadził po tym wielkim mieście.

- Hej, nie jestem stąd. - zaczęła - Mógłbyś mnie oprowadzić?

Chłopak powoli podniósł wzrok z nad książki, ale gdy zobaczył kto go pyta, w pół sekundy wstał, otrzepał się i odpowiedział.

- JJJaaasneee... to znaczy - jasne. Zaczekaj tylko chwilę.

Blondyn poszedł do jednego z pobliskich domków i po chwili wrócił bez książki. Nikt jednak nie zdążył się odezwać zanim on znowu zniknął na kilka sekund w mieszkaniu.  Wyszedł trzymając jakiś przedmiot za plecami.

- Masz jakieś przyciemniane okulary czy coś w tym stylu? - zapytał się dziewczyny, która cały czas miała nad oczami uformowany "daszek" z lewej dłoni.

- Nie, ja tu jestem pierwszy raz...

- To trzymaj, znalazłem zapasowe dla gości.

Nastolatek podał Aelicie stare okulary przeciwsłoneczne. Co prawda były już porysowane, ale dziewczyna od razu przyjęła prezent. Dopiero po ich założeniu zauważyła, jak bardzo bolały już ją oczy.

- Nie musisz oddawać, mi są nie potrzebne. No, to co chcesz zobaczyć? A może na początek, jak się nazywasz? - zapytał jej nowy znajomy.

- Aelita, Aelita... Hopper. A ty?

- Aelita? Pięknie... yyy... Jeremie Belpois.

- Belpois... ciekawe, większość osób, które dzisiaj poznałam jest pochodzenia jakiegokolwiek możliwego, tylko nie rosyjskiego. Ja sama zresztą też.

- Taa, moi rodzice byli Francuzami. Gdyby Fuhrer zdał sobie sprawę z tego, ile nie-Rosjan jest w metrze zwątpiłby w sens dalszego istnienia Rzeszy. - zażartował chłopak.

- Rzesza... gdzieś dzisiaj już to słyszałam. Chyba na tej stacji obok.

- To możliwe, właśnie odbywa się spotkanie przedstawicieli większości frakcji z metra. Dyskutują na różne tematy, głównie polityczne i gospodarcze.

- A co to jest?

- Co?

- No ta Rzesza.

- Nie wiesz? Musisz być z daleka... na północ od Polis mieszkają faszyści, którzy zabijają wszystko co im nie pasuje. Nawet najmniej zmutowanych ludzi, nie-Rosjan, zwłaszcza "czarnych" jak to ich nazywają, komunistów...

- To okropne. - Aelita powiedziała z niedowierzaniem w głosie po czym zapytała jąkając się - A jak... oni tu... przyjdą?

- Nie przyjdą. Za posterunkiem Bor północ jest postawiona prawdziwa twierdza. Worki z piaskiem, zasieki, karabiny maszynowe, granatniki, chyba nawet miotacz ognia mają. Nikt nie podejdzie na bliżej niż 300 metrów, bo sprzątnie go snajper. Dlatego żyje się tu tak spokojnie. Bezpieczniejszego miejsca chyba w metrze nie ma. Czerwoni też z nami nie chcą zadzierać, bo w każdej chwili możemy zamknąć dla ich tranzytu Bibliotekę i zostaliby podzieleni. A Hanza ma tylu wrogów, że gdyby na nas ruszyli podpisaliby na siebie wyrok śmierci, bo inni na pewno chcieliby wykorzystać okazję. Dobra, bo ja tu o polityce, a ciebie pewnie to nie interesuje.

- Interesuje, tylko...

- No właśnie, nie interesuje. Chciałaś dowiedzieć się czegoś o Polis, prawda? Chodźmy usiąść, opowiem ci co nieco. - chłopak pokazał ławkę i zaprowadził koleżankę.

Rozmawiało im się bardzo swobodnie. Jeremie początkowo starał się mówić o jego stacji, ale z każdą chwilą coraz bardziej schodził z głównego tematu i konwersacja skończyła się na teatrze z Teatralnej. Aelicie wszystko wydawało się bardzo ciekawe, o wielu rzeczach nigdy nie słyszała. Niestety czas leciał nieubłaganie i dziewczyna wiedziała, że musi w końcu wrócić na Arbacką.

- Słuchaj, muszę już iść. Umówiłam się, że po dwóch godzinach spotkam się z ojcem na Arbackiej. - przerwała jeden z monologów blondyna i wstała.

- Jasne. Może cię odprowadzić? - chłopak również wstał, lecz posmutniał.

- Nie, dziękuję. Poradzę sobie.

- Odwiedzisz jeszcze kiedyś Polis? - zapytał okularnik z nadzieją w głosie.

- Mam nadzieję.

- W razie czego wiesz gdzie mnie spotkać. Moglibyśmy wtedy dokończyć rozmowę, a jeszcze dużej ilości rzeczy ci nie powiedziałem. Rzadko wyjeżdżam, więc z wolnym czasem z mojej strony nie powinno być problemu.

- To super. I... jeszcze jedno Jeremie... Dziękuję - Aelita dodała po chwili przerwy po czym dała mu całusa w policzek.

- Za... za co? - chłopak z trudem potrafił wypowiedzieć dwa słowa.

- No... za to, że spędziłeś ze mną trochę czasu. Tam, gdzie mieszkam, nie ma zbyt wielu moich rówieśników. No i za okulary. Cześć - dziewczyna oznajmiła z uśmiechem i ruszyła w kierunku przejścia pomiędzy stacjami.

- Do... zobaczenia. - blondyn wyjąkał cicho. Stał i patrzył jeszcze chwilę na odchodzącą Aelitę, a potem wrócił do domu cały zamyślony.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Prolog

Ludzkość zawsze miała talent do niszczenia wszystkiego co się da, ale zawsze miała jakiś sensowny argument. Wycinała lasy, aby zdobyć drewno, na przykład na opał lub do budowy domów. Przekopywała się przez góry, aby zbudować tunel umożliwiający przedostanie się pod nią w ciągu kilku minut zamiast tracić czas na wspinanie się. Zabijała siebie samą za pomocą różnych "cudów techniki", które były kompletnie niepotrzebne. Rozwalała to, co sama zbudowała, z takiej Warszawy czy Manili do 1945 roku prawie nic nie zostało1. Tu jednak też miała powód, a mianowicie "zniszczyć tych złych".

Wojna jakby nie potrzeć to w końcu normalna rzecz. W całej naszej historii nie było dnia, aby na jakiejś części planety osobnik homo sapiens nie próbował uśmiercić drugiego przedstawiciela swojego gatunku. Ale i tak zawsze znalazł się jakiś argument: "bo oni są bogatsi", "bo oni mają czegoś czego my nie mamy", "bo oni są źli i trzeba ich powstrzymać", "bo oni są od nas gorsi i nie powinni istnieć"... Powód znalazł się zawsze, lecz poza jednym przypadkiem.

Pewnego dnia 2013 roku człowiek postanowił się unicestwić. Tak po prostu. Nikt mu nie kazał, ale on to zrobił. Dlaczego? Bo powoli niszczył Ziemię i całe życie na niej? Tak by pewnie chciała matka natura, ale człowiek wcale nie patrzył na inne stworzenia. A może Bóg osobiście nim pokierował, aby w końcu spełnić to, co Jan przepowiedział w swojej Apokalipsie? Niektórzy w to wierzą. Jeśli mają rację i było to dziełem Jahwe, Allaha, czy jakkolwiek Jego człowiek by nie nazwał, to coś się temu Bogu chyba nie udało. Jeśli faktycznie prawie dwie dekady temu nastąpił Armagedon i Sąd Ostateczny, to dlaczego wciąż wiedziemy życie 30 metrów pod radioaktywnym pustkowiem i wciąż oddychamy mieszanką azotu, tlenu, i innych pierwiastków w stanie gazowym?

Ja tam jestem realistą i myślę, że człowiek sam sobie to zrobił. Tylko cały czas nie potrafię pojąć dlaczego? Źle nam się tam żyło? Przecież przeciwnie, życie na powierzchni było wspaniałe. Pamiętam, jak pięknie było opalać się latem na plaży, jak przyjemnie jeździło się zimą na nartach. Może po prostu ktoś w idealnie skrojonym garniturze niosąc kubek z kawą poparzył się i przez przypadek nacisnął mały czerwony guzik na biurku? Tak też mogło być...

Tak nie można żyć. Bez słońca. Bez prawdziwego światła. Bez świeżego powietrza. Tak się dłużej nie da... Muszę to odzyskać. MUSZĘ. I uda mi się. UDA. W końcu... jak mogłoby mi się nie udać? Jestem jednym z najmądrzejszych ludzi na świecie. A do tego mieszkam w najlepszym z możliwych miejsc w całej tej norze. Przecież musi mi się udać...

- Profesorze Schaeffer - zza zamkniętych drzwi dobiegł głos - naczelnik Grodu pana wzywa. Chyba chodzi o pańską żonę.
--------------------------------------------------------------------------------------------
1 Warszawa i Manila to dwa najbardziej zniszczone miasta podczas II wojny światowej.

środa, 3 sierpnia 2016

Witam

Na tym jakże epickim blogu będą pojawiały się rozdziały wymyślonej przeze mnie historii. O czym będzie ta historia? Postanowiłem wsadzić postaci z pewnej francuskiej kreskówki do ponurych i niebezpiecznych tunelów moskiewskiego metra. Innymi słowy połączyłem serial "Kod Lyoko" z serią "Uniwersum Metro 2033". Dlaczego? Bo mogę.

Co z tego wyjdzie? Nie mam pojęcia.
Jak często będą pojawiać się rozdziały? Nie mam pojęcia. Jestem leniwy, więc równie dobrze może to się skończyć na pierwszym wpisie. Ale jest też szansa, że dociągnę to do epilogu.

Uwaga 1
Postaci z "Kod Lyoko" będą trochę zmienione względem oryginału. Życie po wojnie atomowej jest inne niż w szkole z internatem niedaleko Paryża.

Uwaga 2
Będę musiał trochę pozmieniać niektóre realia metra, bo z normalnymi to by nie miało sensu. W oryginale taki piętnastolatek (a i tak planuję im dodać kilka lat) za dużych możliwości ruszania się ze swojej stacji by nie posiadał.

To chyba na razie wszystko...

A, jeszcze jedno. Rozdziały będą pojawiały się również na stronach:
- "Kod Lyoko Powrót Xany - przygoda dopiero się zaczyna!",
- "Metro 2033"

I jeszcze coś. Imperialny Imperator i Miko Medi to ta sama osoba. Po prostu postanowiłem sobie zmienić nick, ale na stronach, na których rejestrowałem się dosyć dawno ten stary (Miko Medi) jeszcze występuje.